Musimy skuteczniej walczyć z technologiczną dezinformacją

Grzegorz Rzeczkowski

Dezinformacja, złowrogie słowo, od jakiegoś czasu robi zawrotną karierę medialną. Głównie ze względu na swoją destrukcyjną moc, osiąganą stosunkowo niewielkim kosztem i oddziałującą na różnych poziomach, także w ochronie zdrowia.

Dezinformacja – o czym często zapominamy – to element wojny informacyjnej, zwanej też często wojną kognitywną, czyli taką, w której stawką jest „podbicie” naszych umysłów po to, by je zmanipulować i podstępnie nimi zawładnąć. Celem jest zmiana postrzegania rzeczywistości, celowo wykrzywianej i zakłamywanej.
Przykłady z ostatnich lat dobitnie pokazują, jak bardzo dezinformacja jest groźna. Wkracza do każdej z najważniejszych sfer naszego życia. By tylko wymienić te najistotniejsze – sięga polityki, medycyny, nowych technologii (np. telekomunikacji), migracji, zagadnień klimatycznych, a także fundamentów państwa, takich jak zaufanie do instytucji publicznych, partii politycznych i szeroko rozumianych elit, w tym ekspertów.   

By przypomnieć zgubne skutki dezinformacyjnych działań, wystarczy przywołać najbardziej głośne przykłady, takie jak rozpowszechniane przez Rosję od aneksji Krymu w 2014 r. narracje na temat Ukrainy, rzekomo faszystowskiej, prowadzone na szeroką skalę akcje manipulacji wyborcami przed referendum na temat wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, polegające na budowaniu przekonania, że kraj ten więcej traci na obecności w Unii niż zyskuje. Nie można w tym kontekście zapomnieć o wyborach prezydenckich w USA w 2016 r., gdy w bezprecedensowy sposób użyto mediów społecznościowych do tzw. mikrotargetowania wyborców, często z użyciem zmanipulowanych komunikatów. Ostatnio dezinformacja dała się we znaki Europie podczas wyborów parlamentarnych w Słowacji (2023), gdzie do oczernienia liderów jednej z partii prozachodnich użyto spreparowanych z użyciem sztucznej inteligencji nagrań, co zakończyło się jej porażką w wyborach, czy niedawnych wyborów prezydenckich w Rumunii, gdzie jednego z kandydatów wypromowała prowadzona na niespotykaną wcześniej skalę kampania na Tik Toku, co z kolei skończyło się jego sądowym usunięciem z wyborczego wyścigu.

Warto o tym politycznym kontekście przypomnieć, bo świat polityki jest tym polem, na którym obserwujemy największe batalie, do których angażowane są zmanipulowane przekazy dla zdobycia społecznego poparcia. Sami politycy często sami są źródłem działań o takim charakterze i ich motorem napędowym, także w sferze nowoczesnych technologii. Pojawiający się co jakiś czas w Polsce spór o farmy wiatrowe jest tego dobrym przykładem.
We wszystkich przywołanych wyżej przykładach zastosowano zaawansowane, ale stosunkowo tanie w użyciu narzędzia internetowe i rozwiązania do manipulowania poglądami wyborców, którego celem było przekonanie ich do poparcia określonej decyzji (wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej), kandydata reprezentującego skrajne poglądy (USA, Rumunia), czy też antyzachodniej partii politycznej (Słowacja). 
To rzeczywistość czasu postprawdy, w którym żyjemy. Jego cechą charakterystyczną jest, że fakty przestały mieć znaczenie jako fundament działań regulujących nasze życie. Ważniejsze od nich stały się osobiste przekonania i emocje. Miarą wiarygodności stały się własne doświadczenia i punkty widzenia, a nie to, co zostało ustalone np. dzięki badaniom naukowym.

Dezinformacji sprzyja rozwój mediów cyfrowych, szczególnie mediów społecznościowych. Bez ich gigantycznych zasięgów dystrybucja przekazów o charakterze manipulacyjnym nie miałaby tak destrukcyjnej siły. Docierając do miliardów użytkowników internetu, stały się głównym kanałem przekazu tego typu treści, które polaryzując, siejąc strach i przekazując nieprawdziwe lub wyrwane z kontekstu informacje oddziaływały na całym świecie, zmieniając m.in. nastawienie do szczepień czy technologii medycznych.

Doświadczyliśmy tego boleśnie podczas pandemii COVID-19, gdy w internecie pleniły się teorie o rzekomej szkodliwości szczepionek przeciwko wirusowi, a eksperci i lekarze byli celem bezpardonowych ataków. Wyrwane z kontekstu informacje o przypadkach śmierci po podaniu szczepionki, zmanipulowane wyniki badań klinicznych, a nawet narracje o rzekomej niskiej zjadliwości wirusa („kolejna odmiana zwykłej grypy”) były rozpowszechniane głównie poprzez media społecznościowe, także przez osoby publiczne, w tym polityków. Mieliśmy do czynienia z niebezpieczną, żeby nie powiedzieć mefistofeliczną synergią modelu biznesowego przyjętego przez media społecznościowe z dążeniami i reprezentowanymi przez polityków i aktywistów o skrajnych poglądach. Takie właśnie poglądy i postawy, podważające fakty i podsuwające spiskowe teorie, szybko rozchodzą się w internecie, napędzane naturalną, ludzką ciekawością i chęcią dotarcia do nowych informacji. Zbyt często stoi za tym pogląd, że im więcej takich naładowanych emocjami przekazów, tym więcej odsłon i interakcji między użytkownikami. To zaś dla platform internetowych oznacza większe przychody.

Nic tak nie przyciąga uwagi i nie pobudza do reakcji jak właśnie różnego rodzaju teorie spiskowe i alternatywne informacje, wywołujące emocjonalne reakcje skandale i kontrowersyjne poglądy, czyli to, czego w mediach społecznościowych jest bardzo dużo, a na pewno zbyt wiele, by spać spokojnie. Nieufność wobec tego co nowe i w mniemaniu człowieka czasów postprawdy niebezpieczne, w połączeniu z manipulacją informacjami to mieszanka bardzo toksyczna. Jak pokazało przeprowadzone w Polsce badanie na potrzeby projektu „Budowanie zaufania do szczepień ochronnych z wykorzystaniem najnowszych narzędzi komunikacji i wpływu społecznego”, w 2022 r. czyli już po uruchomieniu zakrojonego na szeroką skalę programu szczepień, aż 60 proc. naszego społeczeństwa nie było jednoznacznie pozytywnie do nich nastawiona. Mimo że jasne jest, że jak wielokrotnie w historii, tak podczas ostatniej pandemii szczepienia uratowały nas przed katastrofą. Z kolei 29 proc. ankietowanych uważało, że szczepienia wywołują autyzm u dzieci, a 44 proc., że szczepionki przeciwko COVID zawierają niebezpieczne substancje. 

Poza „sceptycyzmem szczepionkowym”, innym problemem w dziedzinie technologii medycznych jest wspomniany wcześniej brak zaufania do nowoczesnych rozwiązań i pracujących nad nimi naukowców. To zaś negatywnie odbija się nie tylko na rozwoju medycyny, ale i na dostępie do nowoczesnych usług medycznych, m.in. telemedycyny, która nie może się rozwijać bez nowoczesnej infrastruktury, przede wszystkim szybkiej łączności w technologii 5G. Jak pokazuje raport „Postawy Polaków wobec nowych technologii”, przygotowany przez naukowców z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego na zlecenie Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, około połowy polskiego społeczeństwa uważa, że nowoczesne technologie telekomunikacyjne i korzystające z nich urządzenia wywołują negatywne skutki zdrowotne. Aż 42 proc. z nas nie wyraziłoby zgody na budowę nadajnika sieci komórkowej w promieniu 500 metrów od miejsca zamieszkania, a tylko co czwarty Polak na to by przystał. Warto w tym miejscu po raz kolejny stanowczo podkreślić, że promieniowanie elektromagnetyczne, emitowane przez wytwarzane obecnie urządzenia codziennego użytku jest całkowicie bezpieczne dla człowieka i nie wywołuje negatywnych skutków zdrowotnych.
W kontekście rozwoju nowoczesnych technologii medycznych to bardzo niepokojące, bo potencjalnie niebezpieczne zjawisko. Jak ma rozwijać się choćby telemedycyna, w tym popularne teleporady, jeśli mimo 99 proc. pokrycia szerokopasmowym Internetem nadal jest w Polsce wiele miejsc, gdzie połączenie telefoniczne nie jest stabilne? Jak będziemy mogli korzystać choćby ze zdalnego monitoringu pracy serca w czasie rzeczywistym czy innych skutecznych i potrzebnych usług medycznych wymagających szybkiego łącza, gdy nadal około jedna trzecia mieszkańców naszego kraju nie ma dostępu do komunikacji w technologii 5G? Duża w tym „zasługa” dezinformacji, która nie tylko wywołuje lęki przed rzekomo niekorzystnym oddziaływaniem urządzeń emitujących pole elektromagnetyczne, ale podpowiada też kuriozalne rozwiązania, takie jak uprawa roślin doniczkowych, stosowanie różnych „pochłaniaczy” promieniowania, czy zakładanie razem z odzieżą określonych elementów. Co najbardziej chyba szokujące, jedynie 17 proc. ankietowanych Polaków przyznało w badaniu KUL, że nie stosuje żadnego antidotum, bo przecież pole elektromagnetyczne nie jest szkodliwe. Efekt jest taki, że Polska odstaje od unijnej średniej pod względem korzystania z telemedycyny. W krajach UE około 40 proc. konsultacji odbywa się zdalnie, w Polsce jedynie 25 proc. Przeszkodą jest właśnie zbyt wolny rozwój infrastruktury komunikacyjnej, ale i brak zaufania do skuteczności takiej metody kontaktu z lekarzem.

Zaufanie – a raczej jego deficyt, na który w Polsce cierpimy od lat – to rzeczywiście istotny problem, który sprzyja dezinformacji medycznej i technologicznej. Warto się na chwilę przy nim zatrzymać. Według sondażu Ipsos z listopada 2024 r. jedynie 41 proc. społeczeństwa deklaruje zaufanie do lekarzy. Paradoksalnie i tak sytuuje ich to na drugim miejscu w rankingu zaufania do zawodów, tuż za naukowcami, którym ufa 51 proc. ankietowanych. Jak wynika z kolei z przywołanego wyżej badania naukowców z KUL, tylko niewiele więcej Polaków, bo 60 proc. ufa przedstawicielom świata nauki w kwestii wpływu pola elektromagnetycznego na ludzkie zdrowie. Dla porównania – w Niemczech ten odsetek przekracza znacząco 70 proc. Zbyt mało, by spać spokojnie.
Tworzy to przestrzeń dla teorii spiskowych i może stanowić pewne uzasadnienie skali występowania technologicznych przeciwników i tzw. sceptyków. A jak pokazują badania Eurobarometru z 2025 r. dotyczące wiedzy Europejczyków na temat rozwoju nauki i technologii, takich osób w Polsce w ostatnich latach przybywa. Już połowa Polaków uważa, że wirusy powstają w laboratoriach jako narzędzie do kontroli społeczeństwa, a co piąty z nas negatywnie ocenia rozwój technologii w dziedzinie szczepionek.  

Dlatego tak bardzo potrzebna jest powszechna i pogłębiona edukacja na temat zastosowania nowoczesnych technologii w medycynie i korzyści, jakie z tego czerpiemy, przekazywana w przystępny sposób. Z drugiej zaś strony niezbędna staje się edukacja medialna na szeroką skalę, dzięki której społeczeństwo mogłoby się dowiedzieć, jakie metody są stosowane, by zamieszać mu w głowie oraz, a raczej przede wszystkim – jak docierać do wiarygodnych źródeł informacji. To zadanie nie tylko dla instytucji państwa, ale także dla świata biznesu, organizacji pozarządowych, ludzi kultury i autorytetów z różnych dziedzin życia.

Dezinformacja stała się jednym z największych zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa i stabilności. Tym większym, że została wprzęgnięta w tryby toczącej się wokół nas wojny informacyjnej, której celem jest zniszczenie demokratycznego porządku zbudowanego na Zachodzie z takim sukcesem po II wojnie światowej. Alternatywą są rożnego rodzaju autorytaryzmy o radykalnym zabarwieniu, w których manipulacja informacją będzie codziennością. Społeczeństwo, które wyrzeka się rozwoju, szczególnie w najważniejszych dziedzinach życia, takich nowoczesne technologie stosowane w medycynie, słabnie i staje się podatne na tego typu zagrożenia. Takie społeczeństwo łatwiej kontrolować, spychając w przepaść wypełnioną nieufnością, a nawet strachem przed wszystkim, co nowe i nieznane.

Grzegorz Rzeczkowski jest ekspertem od dezinformacji oraz autorem książek poświęconych tym zagadnieniom. Przez 24 lata był dziennikarzem najważniejszych polskich dzienników i tygodników opinii. 

Obecnie wykłada w Uniwersytecie Civitas w Warszawie, gdzie kieruje Centrum Badań nad Dezinformacją i zasiada w Radzie Konsultacyjnej do spraw Odporności na Dezinformację Międzynarodową przy Ministrze Spraw Zagranicznych. Współkoordynuje również projektem SAUFEX, który jest częścią unijnego programu Horyzont Europa. Celem projektu jest stworzenie nowych narzędzi i mechanizmów służących do wykrywania, analizowania i przeciwdziałania wrogim wpływom oraz dezinformacji międzynarodowej. 

Opublikował cztery książki, m.in. „Katastrofa posmoleńska” o kulisach powstawania teorii spiskowych na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz „Szpiedzy Putina”, w której opisał rosyjskie akce sabotażowe i operacje wpływu w Europie oraz w Polsce.